Pranie rozwieszone,
herbata z sokiem malinowym dopita,
w atmosferze unosi się zapach kadzidła,
Lulcia układa pociągowe puzzle ciągle dopytując się mama cio teral,
na kolanach laptop,
a nogi grzeje ruda suczka
i tak czekamy na naszego mężczyznę, który jest w drodze, dziś odwiedzał groby swoich bliskich,
jutro mnie to czeka,
po za tym z niecierpliwością czekam na 6.11,
wtedy będzie już po,
będę mogła spokojnie odetchnąć, zrobić wielkie ufff,
wszystkie znaki na niebie wskazują, że będzie wszystko w porządku, że się uda.
I tak kończymy październik zaczynamy listopad przed ostatni miesiąc tego roku.
A na horyzoncie co raz lepiej zarysowują się moje/nasze marzenia,
które są co raz bardziej realne, namacalne.
Zdecydowanie
A kiedyś będzie nas więcej...kiedyś będzie nas czworo...:*